niedziela, 20 grudnia 2015

Budapeszt: Zamek Królewski i Góra Gellerta

Budapeszt ma historię niezwykle podobną do Warszawy. Zwłaszcza pod względem tego co się działo w trakcie i po II Wojnie Światowej. Całe miasto zniszczono, a większość "zabytków", które można podziwiać nie ma więcej niż 60 lat i są odbudowane w zgodzie nie z historią, a z socjalistyczną ideologią. Ale ma to też swoje dobre strony: budynków tych nie dotyczą ograniczenia prawdziwych zabytków i można w ich wnętrzach zrobić wszystko. Muzeum? Nie ma problemu. Akademik? Proszę bardzo. Biblioteka? Hotel? Uczelnia? Żadnych ograniczeń.
I tak docieramy do Zamku Królewskiego w Budapeszcie. Deszcz siąpi, mgła wszędy i widoków (ponoć ładnych) nie widać. I jeszcze jest zimno. Szybko wpadamy do Muzeum Marcepanu, a w zasadzie do sklepiku gdzie można kupić bilety i marcepanowe pamiątki. Szybkie podliczenie funduszy... Albo bilet, albo pamiątka, a coś kupić trzeba bo tu chodzi o rzecz najważniejszą- jak coś kupimy możemy wejść do toalety. Och, korci mnie muzeum, więc sprawdzam co tam może być do zobaczenia. Może jak się ten marcepan robi, bo na razie moja wiedza ogranicza się do tego, że "z migdałów". I tu nieszczęsna Helena dowiaduje się, że owszem to jest muzeum, ale w zasadzie to galeria marcepanowych rzeźb. Rozejrzałam się po sklepiku pełnym różnych marcepanków i wygrała opcja kupienia pamiątek.
Marcepanowy chlebek i równie marcepanowe serduszka.

 Ale nie straciłam oglądania cudownych marcepanowych rzeźb- w holu toalety była wystawka z kilkoma przedstawiającymi sceny z bajek. Miło było rozpoznać niektóre z nich.
Krecik i przyjaciele w jego kopczyku.

 Część wycieczki zajęła się zwiedzaniem muzeum, część jadła marcepan, a jeszcze inni stali w kolejce do toalety. Jak to przy tak dużej grupie wszystko niesamowicie przeciągało się w czasie. To znaczy z perspektywy osoby która stoi na deszczu i z chęcią by coś obejrzała, ale nie kojarzy nikogo z wycieczki i boi się, że się zgubi.
Na szczęście architektura okolicy była na tyle ciekawa, że nie przejmowałam się tym mrozem aż tak bardzo. Po prostu nałożyłam rękawiczki. U mnie to etap prawdziwego zmarznięcia, ponieważ jestem przeciwniczką rękawiczek.
Urocze wieżyczki. Jak z bajki.

 Jak już wspomniałam większość budynków została odbudowana po wojnie. Ponieważ był to zamek KRÓLEWSKI, a komuniści za tą królewskością nie przepadali, odbudowa musiała być naznaczona ich poglądami. Nie odbudowano więc pewnych elementów, niektóre jeśli przetrwały to zostały nawet zniszczone. A mimo to Zamek dalej zdaje się być pełen przepychu. Jaki musiał być w czasach swojej świetności? Już teraz kopułki, koronkowe zdobienia, mozaikowe dachy, rzeźby i fontanny przyprawiają o zawrót głowy. Ale jest też coś, co przypomina mi schronisko pod Baranią Górą. Kojarzycie ten socjalistyczny blok w pięknej górskiej okolicy? To na Węgrzech mają hotel. Nie byle jaki- swego czasu najdroższy i najnowocześniejszy. Taki co to bez limuzyny i diamentowej kolii nawet nie zaglądaj. Na samym środku zabudowań Zamkowym, prezentujący styl... No, gdzie indziej byłby nawet niezły. Taki nowoczesny. Ale dlaczego tam?!
Kontrast

 A jednak całe Wzgórze Zamkowe na którym położony jest Zamek Królewski (i nieszczęsny hotel) zapisany jest na liście dziedzictwa UNESCO. I dobrze. Można zobaczyć tam całe spektrum stylów architektonicznych, historycznych nawiązań (również do czasów powojennych), a badania architektoniczne wciąż trwają, i nie wiadomo od kiedy tak naprawdę zaczęło się tam budownictwo...
Idealne miejsce na spacer i odpoczynek. O ile jest ciepło.

 Miejsce jest przepiękne, wpisuje więc je na swoją listę "muszę tu jeszcze kiedyś przyjechać" i ruszamy dalej. Do mrozu i marznącego deszczu dołącza wiatr, więc nie jest to spacer, a raczej bieg szlakiem ciekawych punktów. Tu jest zabytkowy kościół. Ma Wielkiej wartości malunki, ale tam nie wejdziemy. Tu plac św. Trójcy, na przeciw akademik, tam gdzieś kawiarnia mająca związek z Cesarzową Sisi, o a tu kiedyś był ratusz. Biegniemy dalej. Wpadamy do Muzeum Historii. Nie nie oglądać- na to w naszym programie nie ma czasu. Ale jest tu ciepło i sucho, możemy posłuchać o historii miasta, zamku i jego odbudowy. Niestety 50 osób w holu robi niezły tłum i ochroniarz prosi, żebyśmy poszli sobie z tym gdzie indziej.

Nie zwiedziliśmy tego kościoła, ale ponoć warto, ze względu na malowidła przedstawiające historie Węgier.

Jeśli dobrze zinterpretowałam machnięcie ręką przewodniczki- to był kiedyś ratusz

 Gdzie indziej, czyli gdzie? Na szczęście przewodniczka widzi, że pogoda raczej już się nie poprawi i ogranicza się do szybkiego marszu w stronę windy, która ma być naszą drogą na skróty do autokaru. Po drodze jeszcze tylko szybkie spojrzenie na miejsce po stajniach, pałac prezydenta (albo premiera?), kilka rzeźb, fontann... Och, pomników i pomniczków maja tu zatrzęsienie! No i wreszcie winda. Płatna. 100 forintów, czyli moneta, a my mamy w większości pieniądze papierowe. I tu pojawia się cud techniki, który przydał by się na uczelni koło automatów z kawą- maszyna do rozmieniania pieniędzy. Zrobił się mały zator (50 osób, jedna maszyna, trzy furtki), na szczęście było ciepło i such, czyli wszystko co potrzebowałam do szczęścia było.
Fontanna przedstawiająca polowanie i nieszczęśliwą miłość.


Następnym punktem była Góra Gellerta. Miał się z niej rozciągać piękny widok, ale to najwyraźniej nie był nasz czas- mgła zasłoniła niemal wszystko. Część wycieczki nawet nie opuściła autokaru. Ale ja nie po to poprzedniej nocy nie spałam, nie po to tłukłam się do obcego kraju, żeby nie zobaczyć tak dużo jak się da.
I zobaczyłam. Początkowo myślałam, że na Górze Gellerta jest tylko Pomnik Wolności, nazywany tu "Statuą Wolności" w nawiązaniu do tej Amerykańskiej. Ale nie. Początkowo była tam tylko Cytadela, narzędzie terroru wobec miasta po węgierskiej wiośnie ludu. Z cytadeli tej wojska austriackie mogły zmieść w proch cały Budapeszt. Ale nigdy go nie użyto. Obecnie dawne zabudowania wojskowe są miejscem spotkań młodzieży. Odbywają się tam koncert, a nawet mieści się tam muzeum.
"Zwycięstwo" i "Wolność" z gałęzią palmową

 Pomnik Wolności jest naprawdę ciekawym obiektem. Od 1947 roku, kiedy to go wzniesiono, upamiętniał żołnierzy radzieckich poległych w walce o Budapeszt. W 1989 usunięto jednak wszystkie komunistyczne symbole, w tym żołnierza stojącego u stóp alegorii wolności. Obecnie na pomniku pozostały rzeźby: Wolności, Walki i Zwycięstwa.
"Walka"

Spod pomnika powinien rozciągać się piękny widok. I zapewne się rozciąga, a nawet jest romantyczny, ponieważ na barierce otaczającej taras widokowy pozawieszane są kłódki, modny ostatnio symbol miłości dwojga wieszających je ludzi.
Po wizycie na Górze Gellerda czekało mnie jeszcze dwugodzinne marznięcie w oczekiwaniu, aż ekipa zabawi się na Jarmarku Bożonarodzeniowym. Na szczęście znalazłam coś do jedzenia, a nawet przeszłam spory kawałek miasta. Choć mogłam też łazić w kółko, ponieważ tradycyjnie się zgubiłam. Znalazłam diabelski młyn, ulicznego saksofonistę i pastę oraz przyprawę do gulaszu.
A potem pojechaliśmy do najbardziej kolorowego i sympatycznego hostelu na świecie. I wysłuchaliśmy po angielsku przemowy o tym co gdzie jest i jak używać kluczy. Zaskoczyło mnie to, że ogarnęłam o co chodzi.

Więcej zdjęć z tego i innych wyjazdów na instagramie "IdęGdziekolwiek" oraz na stronie na Facebooku
Pozostałe wpisy o Budapeszcie:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz