Kolejne wrażenie: ciągłego pędu. Wrażenie było z pewnością spowodowane tym, że istotnie, pędziliśmy na rynek, żeby zdążyć na godzinę 12, gdy to znad ratuszowego zegara wychodzą dwa koziołki i zaczynają swoje harce.
Poznański Ratusz
Rynek zrobił na mnie wrażenie tłocznego (to przez dużą ilość budynków na samym rynku) i międzynarodowego. Wciąż słychać było obce języki, widać różnie ubranych ludzi... Tak jakby zwiedzić świat zwiedzając jeden rynek. Gdzieś obok dziecko po francusku dopytywało kiedy się już zacznie, kawałek dalej japońskie małżeństwo o czymś dyskutowało, a hiszpańska wycieczka za każdym kozim "bodnięciem" wołała "Ole!".
Prześliczne kamieniczki
Potem już szybka wizyta w Centrum Informacji Turystycznej, gdzie przeprowadzona została ze mną ankieta, dostałam mapki i cały stos ulotek, przewodników i reklam. Czasu nie było zbyt wiele, w poniedziałki zaś większość atrakcji jest pozamykana, więc pozostał tylko jeden wybór- idziemy na lody. Chwila zamieszania spowodowana tym, że dziewięć osób na jednym rynku spotka się tylko wtedy kiedy tego nie chce, różnice zdań przy wyborze miejsca w którym zjemy lody, atak osy, przeglądanie stoisk z pamiątkami... No, i nareszcie padła decyzja- idziemy gdzieś. Mało konkretna, ale zawsze to coś. Kierując się zasadą, że w grupie gdzie są dzieci racje ma ten kto najgłośniej krzyczy i najdłużej tupie nogami, zaczęłam domagać się, żebyśmy odwiedzili Ostrów Tumski.
Katedra
Niestety zwiedzanie nie trwało długo. Trzeba było już wracać, po drodze jeszcze zająć się jedzeniem (słusznie!) i pędzeniem przez pół Poznania na kolejny autobus. Ech, trzeba jeszcze tam wrócić, tym razem rezerwując więcej czasu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz